Żegnaj Przyjacielu
Wawelska 11A/3 -tego adresu nie da się zapomnieć. Można go wykreślić z notesu, ale wykreślić z serca się nie da
Lublin 26 maja, cmentarz, ostatnie pożegnanie. Tyle lat, tyle wspomnień, urna, kwiaty, żal.
Żal, że było tyle okazji do spotkań niewykorzystanych.
Żal, że było tyle spotkań za krótkich, bo pociąg, bo czas, bo termin.
Żal, że minęło, że nie można zadzwonić, że kontakt urwany, na zawsze.
Pretensje do losu, że właśnie On i pytanie bez odpowiedzi, czy musiało się tak stać, tak szybko. Ale się stało.
Podczas naszego ostatniego spotkania w kwietniu, gdy odwiedziłem go z naszym wspólnym przyjacielem Bohdanem Jasiewiczem było widać na nim brzemię nieuleczalnej choroby. Wiedział, że zbliża się koniec. To było spotkanie bez planów, które zawsze im towarzyszyły, bez terminów, które zawsze były obecne.
Kiedy się witaliśmy powiedział z uśmiechem: - Dobrze, że przyjechałeś, bo mnie już czas do krainy wiecznych łowów, czas się żegnać. Potem były rozmowy, serdeczne, ciepłe przesiąknięte Jego rzeczowością i profesjonalizmem.
Kiedy się żegnaliśmy miałem nadzieję, że może to nie ostatni raz. Niestety.
Jakim był? Czy wolno mi go oceniać, nie wiem? Ale wiem, że wolno mi Go przedstawić takim, jakim go widziałem, takim, jakim go odbieraliśmy.
Był pierwszym moim szefem na dorosłej drodze życia. Gdy stanąłem w Jego gabinecie na Nowym Świecie 35 w 1972 roku jako świeżo mianowany kierownik OHZ Nieciecz nigdy nie przypuszczałem, że ten człowiek będzie kiedyś moim serdecznym przyjacielem, ba powiernikiem moich problemów, moim łowieckim guru. Był na wyżynach łowieckiego świata, uznawany, bywały, szanowany.
Zawsze miał czas na spotkanie, na żywy kontakt. Jak to robił, jak znajdywał czas dla nas wszystkich, z którymi współpracował nie potrafię wytłumaczyć. Nigdy, nigdy nikogo nie obraził, nie zlekceważył, nie zrobił czegoś, co mogło kogoś urazić. Elegancki, towarzyski z klasą.
Jako szef wymagający, czasami ponad możliwości, ale umiejący to docenić. Umiał dobierać ludzi do swojego zespołu. Liczyły się trzy rzeczy praca, profesjonalizm i bezinteresowne oddanie dla Związku. Sprawy służbowe i prywatne miały cienką, ale wyraźną linie graniczną, kto tego nie rozumiał nie pracował z Nim długo. Miałem szczęście znaleźć się wśród tych, którym ufał i których lubił.
Co zapadło mi najbardziej w pamięć z pośród tych 30 lat? Trudno wybrać. Chyba spotkanie w OHZ Czartowiec w Zielonogórskim, którym wówczas "zawiadywałem". Tam właśnie po usilnych zabiegach, które trwały.... kilkanaście lat udało mi się doprowadzić do spotkania grona przyjaciół profesora: jego i mojego przyjaciela Edwarda Kielmana ówczesnego prezesa WRŁ we Wrocławiu, wieloletniego członka NRŁ i Tadeusza Smyka, naszego przyjaciela po strzelbie, prezesa koła łowieckiego Remiza we Wrocławiu, którego byłem wieloletnim członkiem.
Niezapomniane dni, beztroskie pełne planów, terminów, zamierzeń.
I święta w Manowie z profesorem i moim serdecznym przyjacielem Bohdanem Jasiewiczem byłym redaktorem naczelnym Łowca Polskiego, doskonałym myśliwym. Śnieg, mróz, polowanie, wspaniała atmosfera świąt. Niekończące się dyskusje. Doskonały humor Jerzego, opowiadania o Mongolii, o organizacji parków narodowych i wiele, wiele ciepła i czegoś, czego nigdy nie umiałem określić w kontaktach z profesorem, tej niepowtarzalnej atmosfery, jaką wnosił w grono ludzi mu bliskich. Powstała po Nim pustka, której w tym formacie nikt już nigdy nie wypełni. Mieszkanie profesora, zawsze otwarte, zawsze gościnne, zawsze ciepłe. I dyskusje w nim, co idzie, co będzie. Pytania, dlaczego i odpowiedzi, co należałoby zrobić. Pewien jestem, że gdyby decyzje o drogach naszego łowiectwa mogły zapadać właśnie tam byłoby teraz po prostu inaczej, po prostu lepiej.
I znowu wraca cmentarz i brzmiący nad grobem myśliwski sygnał pożegnania, już ostatni. Ci, którzy byli Ci bliscy stawili się w komplecie.
Od nich wszystkich chciałbym Cię Jerzy jeszcze raz pożegnać. Od nich wszystkich; od Haliny N., od Bohdana J., Arkadego. B. Zygmunta. Ł, Karola. C., od wielu, wielu nie wymienionych no i od siebie chcę Ci drogi profesorze złożyć podziękowanie za to, że mogliśmy być tyle lat z Tobą, cieszyć się ze wspólnych sukcesów, szczycić się Twoją przyjaźnią.
Czego mi żal, - że Cię zabrakło?
Czego mi wstyd, - że dla takiego człowieka, Członka Honorowego PZŁ, niekwestionowanego autorytetu Polskiego Łowiectwa zabrakło związkowego sztandaru, zabrakło wielu rzeczy, które związek był Mu winien - Jego Związek. Ale Związek stanowią ludzie - nie zawsze tacy jakich On wybierał.
Andrzej Szeremet