Były sobie foxy dwa.

Były sobie foksy dwa

rozrabiaki obydwa

Jeden Krakus, drugi Bobik

 z Krakowa pochodziły.

ciągle się biły

i wcale się nie lubiły.

 

Tak by można pokrótce scharakteryzować te dwa wspaniałe psiaki z którymi przepolowałem kilka ładnych sezonów.

Te dwa foksy razem z opisaną wcześniej we wspomnieniach Azą stanowiły najlepszą trójkę - smycz - dzikarzy z jaką kiedykolwiek polowałem. Ale po kolei.

 

 Były braćmi ale takimi którzy nie kochają się za bardzo. Sztamę zawierały tylko w jednym wyjątkowym przypadku – na polowaniu ale i tu do momentu dopóki zwierz nie legł po strzale – potem to już była krew.

Krakusa dostałem od mojego przyjaciela z Krakowa - Tadeusza. Miot był jesienny i po odbytym chyba w styczniu polowaniu na koguty do Manowa zawitał nowy lokator czarno biały foksterier krótkowłosy na razie bez imienia.  Jako że był z Krakowa imię przypasowało się samo – Krakus. Psiak chował się dobrze ale miał kiepskie towarzystwo w postaci wyżla krótkowłosego Gryfa który ustawicznie wyprowadzał go na kilkugodzinne włóczęgi. Raz zdarzyło się,  że zimą pod moją nieobecność niedopilnowany wymknął się z domu i poszedł w długą. Po dwóch godzinach wyżeł wrócił sam, Krakusa ani śladu. Zaczęło padać , mrozik też trzymał więc nie wróżyło to nic dobrego.  Robiło się już ciemno kiedy wreszcie pod drzwiami coś zaskrobało. Wrócił foks. Cały w lodzie zmarznięty ale jakoś dotarł do gniazda. Latem do Manowa przyjechał z Krakowa Tadeusz z drugim foksem jego bratem Bobikiem i oświadczył że rodzina już nie ma siły się z nim użerać i najlepiej będzie jak zostanie w Manowie i zacznie polować. Pies podczas spacerów na smyczy –wiadomo miasto- rzucał się na obce psy nie wyłączając ludzi więc był kłopot. W domu z dzieciakami rozrabiał tak, że rzadko która garderoba była w całości. W domu po wyjściu wszystkich do pracy i szkoły pozostawał sam dając często upust swojemu rozczarowaniu. Jak wyglądał czasami dom po przyjściu właścicieli z pracy nie będę opisywał. Koniec końcem trafił do mnie. Bracia znów byli razem. Dopóki Tadeusz z rodziną był na urlopie wszystko było ok., pies zjadał nawet wczorajszą kiełbasę. Przy wyjeździe właścicieli został zamknięty w boksie i były to niewątpliwie jego najbardziej traumatyczne przeżycia jakich do tej chwili doznał. Patrzył za odjeżdżającym autem i cały się trząsł – jak mogli o mnie zapomnieć- tej zdrady nie mógł zrozumieć ale ją bardzo dobrze zapamiętał. Po roku kiedy latem Tadeusz przyjechał znowu na kilka dni do Manowa z rodziną pies wprawdzie bardzo się z tego cieszył , ale przy pożegnaniu pokazał charakter. Kiedy dawni właściciele chcieli się z nim pożegnać podszedł do nich , minął ich,  doszedł do samochodu i ostentacyjnie obsikał im koło po czym nie zważając na czułe głosy najspokojniej poszedł  sobie obojętny na wszystko do domu. Odegrał się w 100%- olał ich. Foks od początku pobytu stał się ulubieńcem mojej żony i przez cały swój żywot odpłacał jej to swoim przywiązaniem gotów skoczyć chyba do gardła każdemu kto odważyłby się podnieść na nią rękę. Kiedy spała nikt nie mógł podejść bezkarnie do tapczanu, a kiedy rano piła kawę Bobik zawsze siedział obok.

Po tygodniu aklimatyzacji w boksie postanowiłem wypuścić Bobika pamiętając o jego agresywnym usposobieni. I nic , pies wybiegł z boksu pobiegał i stanął zaskoczony, nie było smyczy, szarpania i w jednym momencie nastąpiła przemiana. Zero agresji , przywiązanie do posesji –nigdy też nie uległ namowom wyżła i nie wyszedł za bramę Z pozostałymi psami jakoś się porozumiał z Azą dogadywał się całkowicie. Interesował się zwierzyną przywiezioną na skuop i spokojnie czekał na swoje pierwsze polowanie.

 Przyszedł październik i zaczęliśmy. Duża grupa myśliwych, bierzemy miot nad rzeką Dzierzęcinką, długi prostokąt świerkowego gęstego zagajnika pomiędzy rzeką a nasypem kolejowym. Rozprowadzam myśliwych i staję dokładnie w środku miotu nad rowem na ściętym pniaku. W tym momencie naganka melduje mi że Aza już sygnalizuje dziki. No to dobrze pomyślałem miot obstawiony dookoła ,- zaczynajcie naganka naprzód- daję polecenie. Zaczęło się - psy dają jak oszalałe, Duża wataha w mgnieniu oka zostaje rozbita, strzały dookoła. Widzę jak spory dzik podbiega pod nasyp kolejowy nagle załamuje się, wywraca i w tym momencie słyszę strzał .Na osuwającym się dziku siedzi już Bobik i zajadle go szarpie – rewelacja. Naganka ciśnie prosto na mnie. W pewnej chwili słyszę piskliwy szczek , troszkę cienkawy ale zajadły jak diabli. Coraz bliżej i bliżej. Coś dużego spokojnym truchtem idzie prosto na mnie. Przed rowem gałęzie młodnika się rozsuwają i mocny dzik idzie w moim kierunku , stając co chwila i wietrząc. Przeskakuje rów i w tym samym momencie na jego tropie pojawia się Krakus . Bierze rów na dwa razy i ciągle trzymając się tropu głosi. Po chwili już głosi na oko ale odyniec nic sobie z niego nie robi. Mam do nich jakieś 15 metrów, wiatr mam dobry. Pies obszczekuje jak oszalały dzika dookoła więc takiej szansy nie wolno mi zmarnować, podnoszę powoli sztucer do oka . Strzał a po chwili Krakus zachęcany przeze mnie już szarpie dzikowi portki, jego dzikowi.

Tak foksy zaczęły swoje pierwsze polowanie. Było tych polowań dużo. Polowaliśmy w sezonie od października do połowy stycznia praktycznie co tydzień w tym było kilka polowań dwu lub trzydniowych. Na ośrodku organizowałem w sezonie trzy polowania trzydniowe- one najlepiej się sprawdzają na dużych kompleksach leśnych. Poza tym jeździłem na polowania pomagać kolegom w sąsiednich kołach. Psy miały więc niesamowita zaprawę i w drugim roku były już w miarę doświadczonymi psami aż przyszła kryska na Matyska.

Na jednym z polowań dla naszych myśliwych zostaje postrzelony w bieg spory dzik taki typowy krawiec. Widzę jak na drągowinie wraca z powrotem w środek miotu. Naganka jest na zewnątrz pędzenia więc przez radiotelefon mówię o sytuacji i o tym że idę dostrzelić dzika, wszyscy mają pozostać na miejscu. Dzik stoi w małej kępce świerków otoczony przez psy. Powoli dochodzę do rajki w której stoi dzik. Mam ekspres 9,3x74R a więc potężną kulę i zaufanie do swoich umiejętności strzeleckich –i to był błąd. Dzik ruszył jak błyskawica. Psy uczepiły się dzika uniemożliwiając strzał i oberwałem. Na szczęście zdążyłem lekko odskoczyć ale uderzenie było potężne. Szczęśliwie zakończyło się na rozciętych spodniach i potężnym siniaku na udzie. Dzik poszedł na linie wywrócił jednego z myśliwych i zaszył się w żarnowce, tam też dopadły go psy. Kiedy doszedłem do nich zobaczyłem jak jeden z nich szybuje nad młodnikiem. To był Krakus. Po chwili miałem go pod nogami całego zakrwawionego. Oberwał mocno ale szczęśliwie, miał rozprutą na żebrach skórę w kształcie V o bokach ok. 12 cm. Owinąłem go w koszulę i szybko autem do lecznicy w Koszalinie. Jeszcze dobrze nie zadziała zastrzyk usypiający kiedy dowieziono Bobika, miał rozorane udo aż do stawu. Krakus dostał 46 szwów, Bobik 10 i po dwóch  tygodniach znowu polowaliśmy bogatsi o nowe doświadczenia.

Psy stanowiły razem z psami kol Wacława naszego etatowego podkładacza wspaniałą sforę. Interesowały je tylko dziki i jelenie.

Podczas jednego z polowań zbiorowych z braku dzików wygoniły na linie kozę . Były ode mnie jakieś 10 metrów,. Na komendę „wróć”  grzecznie zostawiły sarnę i wróciły do miotu. Sąsiad , doświadczony myśliwy po miocie podszedł do mnie i powiedział . Kolego poluję już bardzo długo ale pierwszy raz w życiu widziałem jak ktoś odwołał teriery z gonu, coś niesamowitego, gratuluję.

Krakus był typowym dzikarzem – nora go nie interesowała natomiast Bobik szedł do nory jak przeciąg i czasami mieliśmy drobne sukcesy jak pokazane na zdjęciu lisy strzelone podczas cieczki z jednej nory.

 Ale psi żywot zwłaszcza dzikarza jest niebezpieczny. Pierwszy zginął Krakus. Było to już po moim odejściu z Manowa w OHZ Złotówek. Postrzelony dzik , trzciny, początek sezonu a więc psy wypoczęte pewne siebie i okazało się, że za bardzo. Myśliwy który postrzelił dzika zapewniał że dzik około 50 kilogramów , nie wiedział co mówi inaczej nie zdecydowałbym się na puszczenie psów. –dzik miął powyżej 80 kg i zrobił swoje. Krakus dostaje pod żebra, przepona przebita a ja popełniam niewybaczalny błąd. Zamiast wieźć szybko psa do Kliniki Chirurgicznej Akademii Rolniczej we Wrocławiu gdzie lekarzami są moi koledzy ze studiów szukam ratunku u miejscowego lekarza wet. Brak odpowiednich środków , zimna jak lód lecznica i brak fachowości doprowadziły do straty psa. Drugi foksterier Bobik  też mocno pocięty jakoś przeżył choć też było z nim krucho. Po latach już w Wiśle już jako stary pies przeziębił się na polowaniu i niestety pomimo leczenia odszedł. To były dobre psy – jedne z najlepszych jakie widziałem , fajnie się z nimi polowało , bardzo trudno było się z nimi pożegnać. Czasami śnią  mi się, słyszę wtedy ich gon ale to niestety tylko sen.

 

 

Script logo