Jeszcze o postrzałkach

Pisząc zamieszczony w listopadowej "Braci" artykuł " Przepadłe sztuki" nie spodziewałem się, że trafi tematycznie na tak dobre sąsiedztwo, jakim był zamieszczony o stronę wcześniej artykuł kol. Cezarego Marchwickiego na temat wyboru psa myśliwskiego. Autor w skondensowanej doskonale ujętej formie dał wykład, czym kierować się przy wyborze psa, co robić, aby była z niego pociecha i czy warto go w ogóle posiadać. Mówiąc o tym "uzupełnił" niechcąco moje wywody i uprzedził mój zamiar pisania na ten temat robiąc to doskonale, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny. Mając to niejako za sobą proponuje abyśmy zatrzymali się jeszcze na poruszonym wcześniej temacie " postrzałki" przytaczając autentyczną, może trochę zabawną historię, która potwierdziła, że psi nos jest na wagę złota.

Działo się to kilkanaście lat temu, gdy siła nabywcza DM była kilka razy większa niż obecnie - oczywiście na terytorium PRL a "kasa' uzyskiwana za dewizowy odstrzał dobrego rogacza stawiała koło na nogi. Taki właśnie rogacz był strzelany w moim kole łowieckim. Pech w tym, że nie położył się po kuli a śladów trafienia nie było. Tym samym astronomiczna suma, jaką się spodziewaliśmy otrzymać stawała się pomału nierealna. Ale, strzelec był bardzo dobry odległość przyzwoita, warunki do strzału doskonałe i kozioł niby lekko miał zaznaczyć jak to określił podprowadzający. Próby podniesienia rogacza przez miejscowe tropowce nie dała rezultatu pozostawało przywieźć dobrego psa. Siadłem, więc następnego dnia skoro świt do auta i pojechałem do Krosna Odrzańskiego gdzie w jednym z kół znajdowała się owa psia sława. Warunki były czytelne: 50zł za klucz do boksu. Teściowa mojego kolegi przyjęła do wiadomości, że biorę psa i pokazała gdzie są boksy. Jeden z nich był pusty a w drugim ochoczo merdając ogonem stało owo słynne psie cudo niegrzeszące rodowodem. Było w nim trochę karela trochę odrzańskich piękności krótko mówiąc pospolity pies użytkowy. Trochę byłem zdziwiony, że taki na oko młody pies ma takie osiągnięcia. No i w dodatku ta "rasa". Ale wyboru nie było i po godzinie znaleźliśmy się na miejscu gdzie po raz ostatni oglądano lustro uchodzącego kozła. Pies jakoś początkowo nie za bardzo przejawiał ochoty do pracy, ale po chwili zainteresował się miejscem zastrzału i mocno zawietrzył a następnie powoli, ale zdecydowanie zaczął prowadzić. Gubił trop wracał,odnajdywał, ale widać było, że wszystko idzie w dobrym kierunku no i poszło. Po 200 metrach, przejściu dwóch rowów, pies stanął i obejrzał się na mnie. No - pomyślałem tyle było dobrego i się skończyło. No i musiało się skończyć, bo rogacz leżał przed nami. Piękny, uperlony lepszy niż myśleliśmy. Strzelony na miękkie był trudnym orzechem do zgryzienia zwłaszcza przy panującym upale dla każdego psa. -Ale pies - taki by się nam przydał skwitowaliśmy wszyscy jego wyczyn. Wróciliśmy do Krosna i tam przy boksach, z których zabierałem psa spotkałem kolegów, którzy na mój widok zrobili się dziwnie weseli. Zanim jeszcze doszło do przywitania zobaczyłem w pustym poprzednio boksie pięknego psa i coś mnie tknęło i to słusznie. Przeleciało mi przez głowę - wziąłeś nie tego psa, co trzeba i tak było faktycznie.

Śmiech było sporo, bo okazało się, że zabrany przeze mnie Azor był może raz czy dwa razy w życiu w lesie a zwierzynę oglądał czasami tą, którą jego tatuś doszedł. Tatuś popełnił mezalians z suką sąsiada, zostawiono jednego szczeniaka, któremu wreszcie niechcący dałem szansę wykazania się, więc się wykazał. Musiał odbierać widocznie od ojca w psim języku wykłady teoretyczne i stąd cała ta sprawa. Tak się zaczęła kariera psa Azora, ale to już inna historia.

A więc warto mieć psa, bo polowanie bez niego to tylko namiastka polowania.

Wróćmy, więc jeszcze do naszych "przepadłych sztuk" i uzupełnijmy poprzednie wskazówki o kilka istotnych a pominiętych przez przeoczenie szczegółów.

Bardzo często zamiast męczyć się niepotrzebnie na tropie warto poszukać śladu po kuli. Nie jest to wprawdzie w 100% miarodajne, ale może bardzo często dać nam wskazówkę, że zgórowaliśmy czy zdołowaliśmy zwierza czy po prostu wpakowaliśmy kulę w drzewo i najrozsądniejszym wyjściem byłoby zgłoszenie się u leśniczego po asygnatę na drewno. Znalezienie śladu na ziemi jest możliwe z reguły przy strzałach na niewielką odległość np. na polowaniach zbiorowych. Tam też najczęściej lokuje się kule w drzewo strzelając do biegnącej zwierzyny. Najprostszym sposobem sprawdzenia czy nie ma kuli w drzewie będzie odejście za trop strzelanego zwierza i spojrzenie z wysokości środka jego sylwetki na miejsce strzału. Miejsce trafienia z reguły widać doskonale gdyż niewidoczny od strony strzału otwór wlotowy pocisku bieli się z drugiej strony wyrwaną białą miazgą drzewa. Czasami jest to gałązka czasami obcierka o drzewo, to wystarczy, aby kula zmieniła na tyle swój tor by minąć się z celem. A więc wskazówka: poszukać śladu po kuli.

Wprawne ucho doświadczonego strzelca potrafi doskonale wyłowić słyszany bezpośrednio po strzale odgłos uderzenia kuli. Ten charakterystyczny odgłos może być pomocną wskazówką przy naszych problemach. Gorzej rozróżniany przy strzałach z bliskiej odległości jest doskonale słyszany, gdy kula ma do pokonania dłuższy dystans. Przypomina trochę odgłos ciosu zadanego bokserską rękawicą i jest jak gdyby przedłużeniem huku strzału. To charaktery- styczne Pa-bach z głębokim tonem podobnym do uderzenia w bęben sygnalizować może, że trafiliśmy na miękkie i czeka nas żmudna praca. Nie sposób przekazać tu różnorodności tonów odgłosu uderzenia kuli gdyż, aby choć trochę się w tym orientować trzeba spędzić sporo czasu w kniei i osłuchać się strzałów swoich i cudzych. Często strzał w bagnistą zwięzłą ziemię daje podobny odgłos, odbicie słychać też przy strzale w drzewo, ale to trochę inny ton i inna długość trwania dźwięku. Tam gdzie strzelamy z ambony na polu, łące itp. uderzenie kuli słychać wyraźnie i z czasem poznanie tego odgłosu lub jego brak może być pomocne w ocenie naszego strzału. Szukać trzeba zawsze gdyż zaniechanie tej czynności czasami w sytuacji zda się oczywistej może doprowadzić do sytuacji jak ta opisana poniżej czego kolegom nie życzę.

Dziki wychodziły na późny nieskoszony w terminie owies. Było jeszcze całkiem widno, gdy z oddalonej o 100 metrów od ambony kępy wysunął się pojedynek i pomalutku, ale systematycznie buchtując, co jakiś czas zamierzał minąć ambonę na jakieś 80 metrów. Cała sytuacja gwarantowało oddanie skutecznego strzału. Tak też się stało, ale na moment przed strzałem dzik podniósł gwizd zawietrzył i ruszył równo z hukiem strzału. Po strzale wywinął w prawo i najpierw galopem a potem truchtem dobiegł do kępy znikł w niej i za chwilę już ciągnąc dużo wolniej, ale dalej nerwowo wyszedł z niej po jej drugiej stronie i stanął pod młodnikiem. Czekać nie było na co więc strzeliłem po raz drugi - tym razem do prawego boku i dzik został na miejscu. Oględziny nic nie wykazały poza miejscowym ubytkiem sukni z lewej strony, co wziąłem za obcierkę. Kępy owsa miejscami były dosyć wysokie, więc istniało prawdopodobieństwo, że kula mogła rozkwitnąć uderzając o źdźbła owsa. Wróciłem do domu, ale dane przed chwilą pudło nie dawało mi spokoju. Dzik był przecież wykładany, broń sprawna strzał niby prawidłowy a jednak. Rano przed świtem byłem w lesie, ale wieczorne pudlo dręczyło. W pewnym momencie zakiełkowała mi myśl czy ja, aby nie strzelałem do dwóch dzików. Zajechałem na miejsce wieczornej zasiadki tyle, że od drugiej strony no i oczywiście stało się - wczorajszy dzik leżał. Strzelony idealnie na komorę leżał krok przed kępą. Pisząc testament wypłoszył drugiego dzika. Trudno powiedzieć był adiutantem czy może był to dzik z watahy gdyż oba były podobnej tuszy. Ale moja wina była oczywista nie dopełniłem podstawowych obowiązków, jakie spoczywają na myśliwym. Jedyną pociechą był fakt, że było dosyć chłodno w nocy i tuszę dało się jeszcze zagospodarować. A pies siedział w samochodzie 200 metrów dalej.

Na koniec rada dla tych którzy zaczynają przygodę ze strzelbą. W momencie kiedy pociągniemy za spust zaczynają się same obowiązki. Obowiązki wobec strzelanego zwierza, wobec koła i wobec nas samych. Są one nieodłączną solą "polowaczki", są wypełnieniem polowania , wypełnieniem przyjemnym ale tylko wtedy gdy szczęśliwy finał wieńczy dzieło. Etyka ma to do siebie, że nie błyszczy na pokaz. Dużo trudniej jest być etycznym gdy nikt nie patrzy, gdy chęć pozyskania trofeum przygłusza zdrowy rozsądek. Wprawdzie nikt nie widzi ale właśnie wtedy trzeba zdjąć palec ze spustu i pomyśleć nie tym razem. Ręczę Wam, że goląc się następnego dnia i widząc tego faceta po drugiej stronie lustra pomyślicie było w porządku, tak powinienem postąpić. Jeżeli nie mamy pewności, że w aktualnych warunkach potrafimy oddać precyzyjny strzał, odpuśćmy sobie tym razem, nie strzelajmy. Wyciągnijmy wnioski a następne spotkanie nawet to niespełnione będzie czymś oczywistym, nie będzie rozczarowaniem.

Script logo